W Budapeszcie, a dokładniej w Fot (miasteczku pod Budapesztem) czeka na nas od 19 pokój w domu Laszlo. Spokojnie, więc rano ruszamy z nad Balatonu. Docieramy na jeden z większych parkingów na dojeździe do stolicy, jemy śniadanie, łapiemy wifi i ogarniamy jak dostać się do centrum. I nagle pojawia się ktoś, kto mówi po angielsku i kieruje nas na przystanek, z którego dojedziemy do stacji metra. I Znów przed busem poznajemy chłopaka, który nam pomaga. My obładowani i zmęczeni biegniemy za nim z busa do metra. Kupujemy bilety, wszędzie pełno ludzi, tłoczno wchodzimy na ruchome schody, które zasuwają 3 razy szybciej niż, w naszych galeriach handlowych. Biegamy, nie wiemy gdzie jesteśmy, gdzie jedziemy, ale całe szczęście, że on jest z nami.(Teraz pisząc tego posta, już od dawna spokojnie sami sobie śmigamy metrem jak lokalsi i śmiejemy się z naszych początków tutaj).
Będąc już na właściwym miejscu, mamy ponad 5 godzin czasu do naszego pociągu. Więc idziemy się przejść pod parlament. Oczywiście popełniając pierwszy z banalnych błędów nowicjuszy. Nie pomyśleliśmy by na dworcu w przechowalni zostawić nasze plecaki i targamy je ze sobą :]
I od tej chwili jak w sinusoidzie zaczynamy spadać w dół. Siedząc, już kompletnie zmęczeni pod najbardziej znanym z zabytków Węgierskiej stolicy, widzimy jak nadciąga burza. Jednak wolimy jeszcze trochę posiedzieć, bo zapowiada się, że przejdzie bokiem.
Niestety chwilę później bardzo się zdziwiliśmy!
Parę kropel spadło z nieba na nasze zmęczone buzie, zbieramy plecaki i szybko chowamy się pod najbliższe drzewo. W sekundę zrobiła się z deszczyku ulewa taka, że nie było widać drugiej strony ulicy. Czym prędzej wyciągamy jedna pelerynę by przykryć plecaki. Jednak jedna nie ogarnia wszystkiego (druga znajduje się na dnie jednego z plecaków) nie mówiąc już o nas. Po 5 minutach jeszcze się śmiejemy z tego, ale po 10 z ulewy robi się apokalipsa. My w krótkich spodenkach i rękawkach a tu zaczyna napieprzać gradem. Widoczność na 5 metrów.
Cali już mokrzy musimy coś zmienić żeby jeszcze jakoś uratować zawartość plecaków. Burza nie przechodzi, łapiemy, więc je pod pachy i lecimy przez płynącą chodnikiem rzekę do najbliższej kamienicy i tam ktoś akurat otwiera nam drzwi.
Na klatce schodowej już suszą się turyści. Jednak my robimy furorę. Z wykręconej koszulki woda leje się jak z mopa. Mieszkająca tam Pani przynosi nam ręczniki, 2 litry wrzącej herbaty a na koniec woła syna by jej i nam tłumaczył z węgierskiego na angielski, a wiedząc, że mamy za 50 min pociąg oferują taksówkę. Pogoda jednak się poprawia i na własnych nogach dreptamy już na dworzec.
Mając już bilet w ręku i siedząc w pociągu, choć mokrzy cali cieszymy się, że już za chwilę będziemy u Laszlo, że wszystko wysuszymy i mamy gdzie spać, szczególnie w taką pogodę. Jak że było to błędne myślenie. Burza, która nas dopadła nie tylko nas przemoczyła. Jak się potem dowiedzieliśmy zalało jedną z większych galerii w mieście jak również i nasze tory 😀
Jak zwykle nikt w koło nie mówi po angielsku, nie wiemy, co zrobić, Laszlo pisze żeby jechać innym pociągiem i tam przesiąść się w autobus. A ten inny pociąg odjeżdża za 3 minuty. No na bank!
Koniec w końcu w jakiś sposób odzyskujemy pieniądze za bilet i kupujemy nowy do innego miasteczka, z 2 godzinnym już opóźnieniem (ale to i tak dobrze bo jak się potem dowiadujemy nasz pierwszy pociąg ruszył w końcu zamiast o 19 to o 23).Po ciemku w deszczu i nie wiedząc gdzie jesteśmy, znajdujemy busa. Bez żadnego numeru, jednak wszyscy tam wsiadają to i my idziemy. Pytamy czy jedzie do Fot. Zapomnij, że ktoś Cie zrozumie i odpowie, nagle pojawia się kolejna osoba we właściwym miejscu i czasie. Chłopak mówiący po angielsku udostępnia nam swój Internet i w czasie jazdy pokazuje nam na gps gdzie jesteśmy, kiedy mamy wysiąść a do tego jeszcze pomaga nam dojść z przystanku na umówione miejsce. Bez niego na pewno by się to nie udało, pamiętając jeszcze to wszystko, co działo się w busie.
Kierowca chyba pierwszy raz jechał autobusem. Nie dość, że nie ogarniał gdzie ma jechać i pasażerowie go kierowali (kłócąc się i wydzierając miedzy sobą przy tym) to w ogóle nie radził sobie z jazdą takim pojazdem. Prawo jazdy może i miał, ale na osobówkę.
W końcu docieramy do domu Laszlo dostajemy ciepłą zupkę, bierzemy prysznic, kładziemy się i cieszymy się tym, co mimo wszystko dobrego nas spotkało tego dnia.